W Warszawie miała miejsce sympatyczna impreza – Festiwal Win Alzackich, Alsace Wines. Co prawda, nie wiem, dlaczego nazwa po angielsku, jeśli już w obcym języku, to raczej po francusku, albo niemiecku? Ale to głupstwo, czepiam się, prawdopodobnie bez cienia racji.
Były szkolenia o winach alzackich, degustacje, konsultacje – pełna gama dostępnych w Polsce alzackich win. Ale wśród tej biesiady i wesela chyba niewielu pomyślało o człowieku, który walnie przyczynił się do tego, że dziś wina alzackie zajmują poczesne miejsce i cieszą się zasłużonym splendorem (zwłaszcza na tle oceanu sikacza sygnowanego „Bordeaux”).
Ten zasłużony człowiek, alzacki patriota, Jean Hugel, właśnie zmarł. Dionizos pozwolił mu przeżyć 84 wiosny. I nie pozwolił, aby wino plątało mu język, skoro władał biegle trzema – francuskim, niemieckim, angielskim. Jego wkład w rozwój win alzackich jest absolutnie nie do przecenienia. Po wojnie stawiał na nogi handel alzackim winem. Walczył jak lew o jego jakość – a chętnych do fałszowania tych win – a tym samym psucia ich wizerunku – było wielu.
Jego zasługą jest propagowanie późnego winobrania i trunku znanego w Polsce jako wino lodowe, z przemrożonych jesiennych winogron. Był niestrudzonym podróżnikiem, wojażował po całym świecie, zawsze w tym samym celu – promocji win alzackich.
Zasiadał w różnych gremiach, radach, ważnych organach, przewodniczył szlachetnym ciałom, na przykład, Wine and Spirit Competition.
Gdy w 1997 roku oficjalnie wycofał się ze swoich funkcji i przeszedł na emeryturę, trybu życia właściwie wcale nie zmienił. Zaczął jedynie mawiać od tamtej pory: – Wykonuję taką samą pracę jak dawniej, jedynie z tą drobną różnicą, że mi za nią nie płacą.
Dionizos to doceni, ważąc na szali jego grzechy.



